Dwóch górników zginęło, a pięciu zostało rannych po silnych wstrząsach w kopalni Rudna
Czwartek. Zbliżała się godzina 16, gdy nagle wyrobiskiem na szybie północnym targnął potężny wstrząs i zaraz po nim drugi. A potem było tąpnięcie. Runęły tysiące ton skał
Takie zwałowisko zobaczyli ratownicy górniczy, którzy po kilku minutach byli już na dole, gotowi do akcji. Wiedzieli, że gdzieś tam w głębi, są ich koledzy. Chcieli jak najszybciej do nich dotrzeć. Liczyły się nie tylko minuty, ale także to, w jaki sposób mają ich ratować. Po zasypanych ruszyli z dwóch stron. Chwilami było bardzo ciężko.
– Cały czas górotwór pracował – dodają ratownicy.
Najpierw ręcznie przedzierali się przez skały. Dość szybko dotarli do pierwszego z zasypanego, 31-letniego sztygara zmianowego z Lubina. Niestety już nie żył. W kopalni pracował od dwóch lat. Był żonaty, osierocił jedno dziecko.
Tytaniczny wysiłek
Ratownicy ruszyli po drugiego kolegę. Wtedy jeszcze nie wiedzieli dokładnie, w którym miejscu może on być. Ręcznie wybierali skały. Mijały godziny. Wprowadzenie ciężkiego sprzętu było zbyt ryzykowne. Ale sygnał z urządzenia lokalizującego, jakie każdy pracownik dołowy ma w kasku i informacje od innych górników, pozwoliły określić pozycję zasypanego. Wtedy ruszyły maszyny, by szybciej usunąć skały. W pewnym momencie sygnał zaczął zanikać, w końcu zamilkł. Znów trzeba było ręcznie przebierać zwałowisko.
Po szesnastu godzinach tytanicznej pracy, w piątek około godz. 8 rano, ratownicy dotarli do ciała kolegi, 28-letniego ślusarza-mechanika. Mieszkał w okolicy Chojnowa, był kawalerem. W kopalni pracował półtora roku. Dwadzieścia minut później akcja się zakończyła. W czasie jej trwania osiem zastępów przekopało 500 metrów bieżących rumowiska, usuwając około 4,5 tys. ton skał.
W rejonie zagrożenia było 22 pracowników. Pięciu z nich z obrażeniami ciała trafiło do lubińskiego szpitala. Czterech, po przebadaniu i opatrzeniu, wróciło do domu. Jeden został na oddziale chirurgicznym. Był operowany.
– Jego stan jest dobry – powiedziała nam w piątek dr Elżbieta Koczur-Szozda ze szpitala przy ul. Bema w Lubinie.
Czas na komisje
W całej kopalni jest kilkadziesiąt sejsmografów, które rejestrują ruchy górotworu. Specjaliści mówią, że po silnym wstrząsie najczęściej dochodzi do słabszych, tzw. następczych.
– W tym przypadku najpierw, o godz. 15.52 była tzw. siódemka, a dwie minuty później szóstka – wyjaśnia Dawid Halbersztadt, zastępca kierownika z Kopalnianej Stacji Sejsmicznej w ZG Rudna.
Własne sejsmografy ma także gmina Polkowice. Urządzenia zarejestrowały tylko pierwszy wstrząs. Jego epicentrum znajdowało się w odległości jednego kilometra na północny-wschód od Trzebcza. W piątek o godz. 20 znów na oddziale nastąpił wstrząs. Z tego powodu z soboty na poniedziałek przeniesiono wizję lokalną w tym miejscu kopalni.
Przyczyny i okoliczności wystąpienia wstrząsów, a także zniknięcia sygnału lokalizującego, badają Okręgowy Urząd Górniczy we Wrocławiu oraz komisja zakładowa. Wyniki mogą być znane za kilka tygodni, a nawet miesięcy. Oddział G-22, na którym doszło do zawału został wyłączony z eksploatacji.
– Wstępnie można stwierdzić, że przyczyną wstrząsów, które spowodowały tąpnięcie były trudne warunki geologiczne w tym rejonie – mówi Adam Mirek, dyrektor OUG. Szef Urzędu podkreśla profesjonalizm i zaangażowanie ratowników w czasie tej długiej akcji. Nie szczędzili sił, by jak najszybciej odkopać kolegów, wierząc że idą po żywych.
W tym roku, w kopalniach miedzi zginęło siedem osób, sześć w ZG Rudna i jedna w ZG Polkowice-Sieroszowice.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?