Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Święty" porywacz i po szukiwany "Makowiec".

Dariusz BIELESZCZUK
„Makowiec” nie jest łasuchem, „Święty” nie jest religijny, a „Szczęściarz” wpadł ostatnio kilkukrotnie. Bandyckie pseudonimy otacza nierzadko legenda, którą trudno zweryfikować.

„Makowiec” nie jest łasuchem, „Święty” nie jest religijny, a „Szczęściarz” wpadł ostatnio kilkukrotnie. Bandyckie pseudonimy otacza nierzadko legenda, którą trudno zweryfikować. Są także nieśmiertelne.
Niewielu policjantów pamięta już nazwisko śp. „Anabola”, ale każdy z nich wie kim był.

Scena z polskiego filmu sensacyjnego. Bar pełen ludzi. Przy stolikach siedzą rozbawieni ludzie, a barman nalewa kolejne drinki. Nagle pojawia się kilku łysych dresiarzy. Obsługa lokalu jest przerażona.

- Przychodzę od.... (tutaj można wstawić dowolne słowo) – mówi przywódca napastników. Barman od razu otwiera kasę, a pieniądze zmieniają właściciela. Czarodziejskim słowem jest pseudonim lokalnego mafioso, który z pomocą swoich „żołnierzy” wymusza haracze. W Poznaniu najpopularniejszymi ksywkami były i są „Orzech”, „Makowiec”, czy ,,Western’’. Tylko ten ostatni pasuje do filmowej scenki, ale wszyscy są uznawani za legendarnych przestępców. Nawet przez policjantów.

„Makowiec” z ulicy

Zbyszko Bernat – poszukiwany dziś międzynarodowym listem gończym i mający do odsiadki piętnastoletni wyrok – jest doskonale znany nie tylko poznańskim policjantom. Działał na terenie całej Polski, a nawet Niemiec. Od nazwiska bardziej jednak popularny jest jego pseudonim „Makowiec”. Na tak zwanym mieście wystarczy posłużyć się nazwą smacznego ciasta i od razu wiadomo o jakiego człowieka chodzi. Bernat nie jest jednak łasuchem przepadającym za wyrobami cukierniczymi.

- Historia powstania tego pseudonimu jest dość prozaiczna. Bernat mieszka przy ulicy o dość charakterystycznej nazwie – opowiada człowiek znający życiorys przestępcy.
Równie banalnie powstały ksywki wielu innych groźnych przestępców. Choćby Zenona K. Bandyta skazany za udział w zabójstwie biznesmena z Gądek nazywany jest po prostu ,,Zenkiem’’. Niektórzy muszą jednak zasłużyć się na swoje przezwisko. Według legendy mniej znany przestępca był bardzo zazdrosny o żonę. Kilka lat temu ktoś podpuścił go, że kobieta siedzi w knajpie z obcym mężczyzną. Zazdrośnik wpadł do lokalu z toporkiem strażackim w ręku i zdemolował bar. Żony nie znalazł, ale od tamtej pory nazywany jest ,,Siekierką’’.

Ksywka w protokole

W aktach oskarżenia opisujących działalność zorganizowanych grup przestępczych ksywki pojawiają się już na początku. W danych bandyty najpierw jest imię, nazwisko, pseudonim, a dopiero po tym imię ojca i data urodzenia. W największym procesie toczącym się przed poznańskim sądem na ławie oskarżonych zasiadły 32 osoby. Tylko dziewięciu mężczyzn nie miało swojego przezwiska.

- Nawet w protokole przesłuchania jest rubryka na pseudonim. Bardzo często delikwent nie musi nam go ujawniać, bo doskonale znamy – opowiada policjant.
Doświadczonych i ,,ustatkowanych’’ przestępców denerwuje, gdy ktoś zwraca się do nich w ten sposób. Natomiast bandyci ,,na dorobku’’ chełpią się pseudonimem. Nierzadko sami wymyślają go. W ten sposób chcą dodać sobie prestiżu.

- I traktowani są jak swoi ludzie przez pozostałych członków gangu – wyjaśnia profesor Stanisław Bomba, językoznawca z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.

Najczęściej od nazwiska

Większość przestępców ma przezwiska powstałe po przekręceniu nazwiska. „Święty” wcale nie jest bogobojny i nie chodzi co niedziela do kościoła. Po prostu nazywa się Jarosław Ś., choć zasłynął porwaniem syna jednego z bossów. Podobnie jest ze zmarłym kilka lat temu Marcinem S. Bardziej znanym wśród prokuratorów jako 'Surówa', który był wielkim fanem „Lecha” Poznania, ale nikt na niego nie wołał ,,Kolejorz’’, czy ,,Futbolista’’. Sylwester T. był tylko „Tałajem”. Nie inaczej jest z „Drexem”, czyli Bogusławem D. To co może być ułatwieniem dla policjantów, bywa pułapką dla dziennikarzy.

- Kiedyś przez kilka miesięcy pisałem o jednym z przestępców posługując się jego rzekomym pseudonimem. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że dokładnie tak samo brzmi jego nazwisko – wspomina dziennikarz z ogólnopolskiej gazety.

„Western” z Dzikiego Zachodu

„Orzech” – trudno byłoby znaleźć poznaniaka, który nie wiedziałby o kogo chodzi. Siedzący obecnie w areszcie Zbigniew B. – za kierowanie zorganizowaną bandą – od lat nazywany jest tak przez prokuratorów i dziennikarzy. Ksywkę otacza taka sama legenda jak i jego dotychczasowa bezkarność... Dzisiaj już nikt nie pamięta skąd wziął się „Orzech”.

- On sam opowiada, że kiedyś w areszcie próbowano go złamać różnymi metodami. Także środkami farmakologicznymi. Nie dał się, bo jest tak twardy jak orzech. To jest jego wersja, ale nie wiadomo, czy prawdziwa – wspomina poznański adwokat. – „Orzech” znany jest przecież z wielkiego zamiłowania do gołębi, ale nikt nie nazywa go przykładowo „Gołębiarzem”.

Spory budzi także geneza pseudonimu Marka F. „Westerna”. Najczęściej powtarzana jest plotka, że pochodzi od skomplikowanego nazwiska. I rzeczywiście wypowiadając je można wpaść w taką pułapkę. Są jednak osoby znające prawdziwą historię.

- Wiele lat temu Marek handlował jeansami i rzeczami symbolizującymi Dziki Zachód. Zresztą do dziś lubi chodzić w kowbojkach. Stąd taka ksywka – zapewnia znajomy ,,Westerna’’, który niemal całe ciało ma pokryte tatuażami. Z nimi właśnie wiąże się inna opowiastka. Sześć lat temu w Poznaniu zastrzelono Andrieja I. nazywanego ,,Malowanym’’, bo od stóp do głów był pokryty różnymi wzorkami. O zlecenie zabójstwa rosyjskiego gangstera podejrzany jest ,,Orzech’’, ale wśród członków bandy pojawia się też Marek F. Gdy „Western” zapoznawał się z zebranym materiałem dowodowym miał przyjść do pokoju prokuratora z kartką i długopisem. Chciał jeszcze raz obejrzeć zdjęcia „Malowanego”.

- Bo ma on fajny wzorek i chciałbym go przerysować – powiedział rzekomo do obecnych w pokoju.
Łatwo natomiast rozszyfrować pochodzenie przezwiska Adriana G. Skazanego niedawno na dożywocie za udział w zabójstwie córki francuskiego żandarma. Mężczyznę nazywano „Bokserkiem”, bo w młodości trenował boks. I to z sukcesami.

Kilka ksywek

Metody wykorzystywane przez policjantów w pracy operacyjnej są otoczone najgłębszą tajemnicą. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że znajomość bandyckich pseudonimów należy do obowiązków stróżów prawa.

- Nierzadko osoby mające informacje o przestępstwie wiedzą kto tego dokonał, ale nie potrafią podać nazwisk. Znają tylko ksywkę, ale my i tak mamy delikwenta na widelcu – opowiada jeden z nich.

Na gangsterskie przezwiska nierzadko wymyślane są nowe słowa. Ma to utrudnić niepowołanym utożsamianie pseudonimu z konkretną osobą. Niektórzy posługują się nawet kilkoma ksywkami. Przemysław J. – jedna z najbardziej zaufanych osób „Orzecha” – był „Alwasem” lub ,,Dżesolem’’. Najbardziej jednak popularne są pseudonimy od nazw zwierząt. Sprawdzając ksywki poznańskich bandytów można spotkać się z istną menażerią. Jest „Foka”, „Koń”, „Jamnik” i „Królik”. Najdziwniejsze przezwisko nosi samochodowy złodziej nazywany „Lukim”, czyli „Szczęściarzem”. Tymczasem w ostatnich latach kilka razy był zatrzymywany przez policję. Także na gorącym uczynku.

„Anabol” lubił

Marcin G. bardzo szybko zrobił karierę przestępczą. Dla znajomych był „Anabolem”. On sam lubił to przezwisko i cieszył się, gdy rozpoznawał go jakiś dziennikarz. Tymczasem ksywka nie miała zbyt chlubnego pochodzenia.

- Są dwie wersje. Jedna mówi, że powstała od handlowania anabolikami i narkotykami. Według drugiej „Anabol” był „Anabolem”, bo ciągle chodził naszprycowany prochami. I w tej drugiej może być dużo prawdy, bo znaleziono go martwego po przedawkowaniu – twierdzi nasz rozmówca.
Przeciwko swojemu pseudonimowi nie protestuje także Waldemar B. Nazywany ,,Memeją’’, co w poznańskiej gwarze oznacza... ciapę, ślamazarę.

Niektóre pseudonimy budziły prawdziwy strach. Tak było ze wspomnianym „Tałajem”, ale jego kariera trwała zaledwie kilka miesięcy. Jeszcze krócej swoją opinią cieszył się Maciej Ś., który – jak twierdzi poznański prokurator – lubił przylać opornym i został „Mordercą”. Natomiast od lat symbolem bezwzględnego i brutalnego bandyty jest „Baryła”, czyli Maciej B. Skazany na dożywocie za zabójstwo policjanta z Zielonej Góry i sądzony za wymuszanie kilka lat temu haraczy od poznańskich restauratorów. Grozę budził sam wygląd gangstera. Zimne spojrzenie, szerokie bary, kwadratowa głowa. Prawdziwa „Baryła”.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Święty" porywacz i po szukiwany "Makowiec". - Wielkopolskie Nasze Miasto

Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto