Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sprawa Moniki Bielawskiej. DNA amerykanki nie zgadza się z DNA zaginionej dziewczynki

Mateusz Różański
Mateusz Różański
Piotr Krzyżanowski
Amerykanka, która uważała, że może być zaginioną przed laty Moniką Bielawską ma inne DNA. To oznacza, że wciąż nie wiadomo co tak naprawdę stało się z dziewczynką, którą po raz ostatni widziano pod jedną z legnickich aptek.

W maju informowaliśmy, że od matki zaginionej Moniki Bielawskiej pobrane zostaną próbki DNA do badań. Dziś już wiadomo, że jej DNA różni się od DNA amerykanki, która twierdziła, że może być zaginioną dziewczynką.

- W związku z prowadzonymi poszukiwaniami zaginionej w dniu 16 lipca 1994 r. małoletniej i zgłoszeniem się kobiety, która twierdziła, że być może jest osobą zaginioną z Legnicy, policjanci KMP w Legnicy przeprowadzili działania i czynności, które nie dały podstaw do stwierdzenia, że jest to zaginiona sprzed 26 lat osoba - mówi podkom. Jagoda Ekiert, oficer prasowy legnickiej policji.

Sprawą zaginionej Moniki Bielawskiej w latach 90 żyła cała Polska. W maju temat powrócił za sprawą kobiety ze Stanów Zjednoczonych. Mieszkanka USA ma 27 lat. Dokładnie tyle, ile dziś miałaby Monika. Niedawno dowiedziała się, że osoby ją wychowujące nie są jej biologicznymi rodzicami. Kobieta rozpoczęła poszukiwania, które przywiodły ją do Legnicy. Dziś już wiemy, że to nie Monika.

Przypomnijmy sprawę zaginięcia Moniki. Jest 16 lipca 1994 roku. W Legnicy panuje niemożebny upał. Mimo to, półtoraroczna Monika Bielawska jest zaziębiona. Dziadkowie - rodzice jej matki - dla których jedyna wnuczka jest oczkiem w głowie - decydują, że trzeba pójść do lekarza. Po wizycie u specjalisty babcia dziewczynki, wspólnie z ojcem dziecka - Robertem, udali się do apteki.

- Mąż i zięć zostali z Monisią na dworze. Ja weszłam do apteki. Zabrakło mi jednak pieniędzy na leki, więc wyszłam do męża po gotówkę. Odruchowo rozejrzałam się za dzieckiem: zięć stał z wózkiem z Moniką koło pobliskiej tablicy ogłoszeń. Wróciłam do apteki, zapłaciłam. Kiedy wyszłam z apteki, już ich nie było... Zięcia i wnuczki nie było też w domu - tak przed laty sprawę relacjonowała Julia Markowska, babcia dziewczynki.

Dziadkowie dziecka postawili świat na głowie. Schorowani, słabi, chodzili od policji do prokuratury. Szukali na własną rękę. Jeździli do ministerstwa sprawiedliwości. Rozmawiali z każdą gazetą, która chciała pisać o zaginięciu Moniki. Występowali w ogólnopolskich telewizjach, stacjach radiowych. Chwytali się każdego tropu. O zaginionej dziewczynce dudniła cała Polska.

Za porywaczem rozesłano listy gończe. Interpol poszukuje go w Niemczech, Austrii, Włoszech.

Okazuje się, że austriacka policja w kwietniu 1997 roku zatrzymała Roberta B. Za posiadanie fałszywego paszportu. Dziś trudno ustalić, czy Austriacy nie skojarzyli, kogo zatrzymują, czy zdarzyło się coś innego. W każdym razie B. słyszy w Austrii zarzut posiadania fałszywych dokumentów, zostaje za to ukarany więzieniem w zawieszeniu i wypuszczony na wolność!

Dopiero po interwencji polskiego wymiaru sprawiedliwości austriacka policja po kilku miesiącach ponownie zatrzymuje B. Austriacki rząd godzi się na jego ekstradycję. Robert B. zostaje przywieziony do Polski. Jest sierpień 1997 roku.

Podczas przesłuchania przyznaje się do uprowadzenia Moniki i zostaje aresztowany. Psychologowie, którzy badają go w areszcie, orzekają, że jest niedojrzały i ma "braki w zakresie uczuciowości wyższej".

- Wszystko wskazywało na to, że córka była mu zupełnie obojętna, wręcz mu przeszkadzała. Wyglądało na to, że jej uprowadzenie i sprzedaż dokładnie zaplanował - wspomina jeden z legnickich policjantów.

Wszyscy liczyli na to, że dzięki procesowi, który miał się w 1998 roku rozpocząć w sądzie, wyjaśni się wreszcie, gdzie jest Monika. Czy żyje i co się z nią stało. Niestety. Tuż przed rozpoczęciem procesu Robert B. zostaje... wypuszczony z aresztu! Otrzymuje tylko dozór policyjny. W sądzie ma odpowiadać z wolnej stopy. Oczywiście po raz kolejny przepada jak kamień w wodę.

W 2008 Robert B. sam zgłosił się do Polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jak twierdził - chciał wyjaśnić co stało się z Moniką. Legnicka prokuratura oskarżyła go o uprowadzenie i sprzedanie nieustalonej osobie swojego dziecka. W czasie śledztwa mężczyzna wielokrotnie zmieniał zeznania. Stało się jasne, że nie zdradzi prawdy. Sąd Okręgowy w Legnicy skazał Roberta B. na karę 15 lat więzienia. Wciąż nie było jasne co stało się z Moniką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na legnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto