Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W pociągu wszy trzymały się za ręce. Wspomnienia legniczanki Zofii Kott repatriowanej do Polski w 1946 roku

Anna Ickiewicz
Anna Ickiewicz
prywatne archiwum Zofii Kott
Zofia Kott z domu Szydełko urodziła się 10.09.1937 roku w Susułowie w obwodzie lwowskim. Ta silna kobieta przeszła w swoim życiu tak dużo, że swoimi doświadczeniami mogłaby obdzielić wielu ludzi. Pamięta jak traktowali ich radzieccy żołnierze i bandy UPA w jej rodzinnej wiosce. Przedstawiamy jej wspomnienia z czasów II Wojny Światowej i repatriacji do Polski, oraz publikujemy zdjęcia z prywatnego archiwum pani Zofii z tamtych czasów.

Zofia Kott urodziła się 10.09.1937 roku w Susułowie w obwodzie lwowskim. We wsi mieszkało 365 mieszkańców z czego 300 było Ukraińców, a tylko 65 osób to byli Polacy i inne nacje.

- Pamiętam, że mama na Święta piekła drożdżowe bułki, chałki i strucle. Zawsze były pierogi, na Wielkanoc święcenie pokarmów. Tak normalnie jak i tu świętuję zawsze z rodziną. Jedyną różnicą było to, że zawsze oddawało się sporą część tzw "Dziadom" czyli biedniejszym od nas. U nas mieszkała i żydówka Pachtarka, i i Mosiek, żyliśmy wtedy jak normalni sąsiedzi obok siebie w zgodzie z Ukraińcami. To Niemcy i UPA nas poróżnili. Jak wybuchła wojna miałam dwa latka i pamiętam, że wtedy zapytałam mamę czy tata pójdzie na wojnę, a ona miała nadzieję, że jednak nie - wspomina Zofia Kott.

W pociągu wszy trzymały się za ręce. Wspomnienia legniczanki repatriowanej do Polski w 1946
prywatne archiwum Zofii Kott

Nadzieje mamy pani Zofii się nie ziściły, tato pani Zofii trafił do wojska i tu zaczęła się tragedia. W dzień radzieccy żołnierze przychodzili po kontyngenty czyli masło i ser, a w nocy przychodzili z UPA. Pukali w drzwi w okna i żądali jedzenia, nie brali pod uwagę, że nie było z czego oddać, rodzina musiała ich nakarmić nawet kosztem tego, że głodowały dzieci.

-Mama płakała, mówiła żeby dali spokój, bo mąż jest na wojnie, że jest sama z małymi dziećmi nie ma co im dać. Oni współpracowali z Niemcami i takich jak my gnębili jeszcze bardziej i mówili: "na zawtra na ganku daj chustku masla i 100 rubli". I trzeba było stanąć na głowie, samemu nie jeść ale banderowcom dać, trzeba było na ganku zostawić żeby oni sobie zabrali. Mordowali i Rosjanie i UPA - mówi ze smutkiem Zofia Kott.

Podczas II Wojny Światowej na Kresach każdy worek zboża, każdą kurę trzeba było zgłaszać władzy radzieckiej, a UPA wykorzystywała ten fakt żeby pozbyć się niewygodnych Polaków.

- Pod koniec wojny banderowcy przyszli do mamy i pukają, ja chciałam otworzyć ale mama mi nie pozwoliła i poszła sama. Powiedzieli, jej, że chcą zostawić na przechowanie dwa worki zboża u niej. Ona mówi: "Chłopcy znam was od dziecka wiecie, że tak nie można, ja mam małe dzieci, po co mnie narażacie?". Jednak pod presją mama zgodziła się na krótkie przechowanie, bo bała się, że nas pozabijają, oni jednak stwierdzili, że "zawtra prijdiom i zabiorom". Na drugi dzień w naszym domu pojawili się radzieccy żołnierze z karabinami i zapytali mamę czy przyjęła zboże od Ukraińców. Mama na początku zapierała się, że nie, nic takiego nie miało miejsca, ale oni wyciągnęli kwit, z donosem od banderowców, że je przyjęła i podpisała. Wtedy mama się przyznała. Radziecki żołnierz powiedział jej, że za to zostaje zesłana na Syberię - mówi ze łzami w oczach pani Zofia.

Mama pani Zofii wiedziała z czym się wiąże wysyłka na Sybir, bo brat jej męża też został tam wywieziony, na szczęście udało mu się przeżyć i wrócić, ale opowiedział jej jakie tam są warunki i traktowanie. Po wywiezieniu go musiał z innymi internowanymi na mrozie kopać ziemiankę żeby przeżyć i bez ubrania karczował tajgę.

Naszykowała worek suszonego chleba i czekała na wyrok.

Tej nocy na szczęście pojawił się tato pani Zofii, wojna się skończyła a on wrócił do domu. Mama pani Zofii nie poznała go po trudach wojny i nie chciała go wpuścić do domu myśląc, że to prowokacja. Nie mogła uwierzyć, że powrócił z wojaczki. Opowiedziała mu o tym, że czeka ją zsyłka. Ojciec pani Zofii pojechał na drugi dzień żeby całą sytuację wyjaśnić w garnizonie radzieckim. Jeden z wyższych oficerów załatwił rodzinie miejsce w pociągu na zachód i tak skończyła się smutna historia rodziny Szydełko na Kresach.

Zofia Kott przyjechała z rodziną pociągiem w wagonach towarowych najpierw do Wrocławia, a później do Świętej Katarzyny. Tym pociągiem jechali miesiąc w nieludzkich warunkach.

-Warunki były takie, że można było powiedzieć, że wszy trzymały się za ręce. Dlaczego tak mówię? Ja miałam takie trzy sweterki i jak pociąg się zatrzymywał mama zawsze je trzepała, jak odwracała je na lewą stronę to w szwach, równiutko usadowione tam były wszy, tak jak by się trzymały za ręce. Jechało nas około 30 rodzin tym pociągiem, na dole były tobołki z dobytkiem, a my na nich spaliśmy. Do teraz zastanawiam się jak my mogliśmy wytrzymać z tymi lokatorkami na gapę przez cały miesiąc, jakieś takie wychowane były, że nie gryzły w nocy i dało się spać, człowiek był taki wymęczony, że już nawet ich nie czuł. Ale ludzie w pociągu traktowali się jak rodzina, każdy każdemu pomagał. To była taka "więź wschodnia" - mówi z nostalgią pani Zofia

Odrestaurowany pociąg stoi w Lubinie. Pisaliśmy o tym tutaj:

Pociąg jechał tak długo, bo często były dwu - trzy dniowe postoje. Nikt nie informował repatriantów dlaczego stoi, ani kiedy znowu ruszy. Wtedy ludzie wychodzili na łąki, kobiety prały w strumykach. Można było zjeść coś gotowanego, bo na dwóch cegłach stawiano kociołek i gotowano z dostępnych produktów. Każdy miał ze sobą jakieś zaopatrzenie, najczęściej suszony chleb, masło przetopione w glinianych garnkach, aby się nie psuło. W wagonie bydlęcym były też zwierzęta gospodarskie więc repatrianci mieli też dostęp do mleka.

Potem losy zaprowadziły rodzinę pani Zofii do Ozorzyc tylko dlatego, że ojciec pani Zofii był żołnierzem i miał prawo do wyboru gospodarstwa w pierwszej kolejności. Mógł sam sobie wybrać dom i zadecydował, że tam osiądą. W dużym majątku wspólnie z czterema innymi rodzinami.

Mieszkała tam, aż do 1959 roku i wyjechała razem z mężem szukać szczęścia w innych miejscach. Do Legnicy trafili w 1968 roku i zostali tu na stałe.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na legnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto