W miniony weekend jeden z mieszkańców Chojnowa poinformował dyżurnego legnickiej policji o tym, co usłyszał od kolegi - że na jednej z alkoholowych libacji ktoś został ugodzony nożem. W rzeczywistości do czegoś takiego w ogóle nie doszło, a informującemu grozi teraz grzywna, ograniczenie wolności lub areszt.
Takie decyzje policji zniechęcają mieszkańców do reagowania na niepokojące sytuacje. Psycholog społeczny Tomasz Grzyb jest przekonany, że to naleciałość z poprzedniego systemu.
Lubińska policja co jakiś czas organizuje akcje, w których wprost namawia mieszkańców do informowania o niepokojących sytuacjach. "Oczy", "Uszy", czy też "Oni niszczą, Ty płacisz" - to akcje prewencyjne, dzięki którym policjanci chcą zapobiegać wandalizmowi, przemocy domowej i kradzieżom. Jak przekonują, odzew społeczeństwa jest duży. - Odnotowujemy więcej zgłoszeń. Każde z nich jest sprawdzane - mówi Jan Pociecha, oficer prasowy policji w Lubinie. - Ludzie, którzy zgłaszają na policję jakieś niepokojące sygnały, nie poniosą konsekwencji, jeżeli okaże się, że się pomylili lub nic takiego nie miało miejsca w rzeczywistości. Jedynie, jeżeli będzie wiadomo, że to celowe, złośliwe działanie, wprowadzanie policji w błąd, wtedy mogą odpowiadać za wykroczenie - wyjaśnia.
Wspominając informatora z Chojnowa, oficer prasowy legnickiej policji tłumaczy, że był to właśnie taki głupi żart. Dzwoniący chciał zrobić na złość znajomemu. - Gdy policjanci pojechali pod wskazany przez niego adres, okazało się, że takiego nie ma. Razem ze zgłaszającym pojechaliśmy więc pod zupełnie inny adres, gdzie zastaliśmy pijanego mężczyznę. Było widać, że w mieszkaniu trwa impreza, ale lokator powiedział, że nikt nie został ranny - mówi Sławomir Masojć z legnickiej policji.
- Między panami doszło do sprzeczki. Okazało się, że zgłoszenie było głupim żartem, dlatego ten pan odpowie przed sądem. Gdyby nie złośliwość, zapewne nie byłoby żadnych konsekwencji.
Mimo to nadal wielu mieszkańców niezbyt ochoczo sięga po telefon, żeby poinformować policjantów o kłótni, płaczu dziecka czy wybrykach sąsiadów. - Według mnie to donosicielstwo - mówi 26-letni Jakub Marek. - Jeżeli usłyszę awanturę za ścianą, to nie zadzwonię na policję. Nie chciałbym, żeby ktoś się wtrącał w moje życie i nie zrobię tego mojemu sąsiadowi.
Podobnego zdania jest Maria Janik z Lubina. - Jestem mamą, krzyki i kłótnie pewnie by mnie zaniepokoiły, ale trzy razy bym się zastanowiła, zanim zadzwoniłabym na policję. Bałabym się, że taki sąsiad czy sąsiadka nie da mi później spokojnie żyć - mówi.
Czy to oznacza, że jesteśmy mało wrażliwi na krzywdę innych ludzi? Tomasz Grzyb, psycholog społeczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, uważa, że to kwestia podziałów i mylne rozumienie donosicielstwa. - Na szczęście coraz mniej osób tak postrzega te problemy, ale nadal żyjemy w przekonaniu, że istnieje podział na: "my" i "oni" - mówi. - "My" to obywatele, a "oni" to policja i inne służby. Wielu ludzi nie potrafi zrozumieć, że policja nie jest po to, by nam uprzykrzać życie i wlepiać mandaty, ale po to, żeby pilnować ładu i porządku publicznego. W innych krajach, jeżeli ktoś w ogródku rozpali ognisko, a wie, że tego nie wolno robić, ma świadomość, że za trzy minuty przyjadą strażacy. Mało tego, zgłoszenia nie uzna za donosicielstwo i nie będzie miał o to pretensji. Tymczasem u nas "oni" to ci, co utrudniają, chcą nam zrobić na złość i zawsze są wszystkiemu winni.
- Informujcie o podejrzanych sytuacjach - apelują policjanci. My jednak przestrzegamy - nie żartujcie z policji, bo za to można słono zapłacić.
Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?