Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie byłam gwiazdą PRL-u

Jacek Antczak
FOT. TOMASZ GOLA, ARCHWIUM URSZULI SIPIŃSKIEJ
FOT. TOMASZ GOLA, ARCHWIUM URSZULI SIPIŃSKIEJ
...z Urszulą Sipińską, piosenkarką, dziś architektem wnętrz • W „Hodowcach lalek” Pani wielbiciele nie znajdą zbyt wielu plotek z życia artystycznego.

...z Urszulą Sipińską, piosenkarką, dziś architektem wnętrz

• W „Hodowcach lalek” Pani wielbiciele nie znajdą zbyt wielu plotek z życia artystycznego.
– Bo to nie miała być antologia anegdot. Wielu ludzi mówi, że w zasadzie jest to książka polityczna. W pierwszym rozdziale „Magia” opisuję początki, czas, kiedy nie interesowałam się polityką. Więc moje życie potoczyło się, jak się potoczyło. Gdybym się tą polityką wówczas zainteresowała – dawno by mnie tu nie było.

• Pani droga na estradę zaczęła się od apetytu na różową lemoniadę. I to w Szklarskiej Porębie.
– Gdy miałam 14 lat, dostałam zapalenia opłucnej i pojechałam do sanatorium w Szklarskiej Poręby. Naprzeciwko była knajpka, ale mnie nie było stać na fajfy ani nawet na lemoniadę. Jakoś się tam jednak dostałam, usiadłam do fortepianu, zaśpiewałam „Gdy mi ciebie zabraknie” i zostałam zatrudniona.
W liceum nie myślałam o śpiewaniu, za to kochałam się w przystojnym fizyku. Nie zauważał mnie i nie pomagało nawet wypychanie biustonosza watą. Żeby zwrócić na siebie uwagę, założyłam grupę wokalną na wzór Filipinek. Nie moja wina, że te, które umiały śpiewać, nie grzeszyły urodą. Występowałyśmy na akademiach. Kiedyś po koncercie podszedł do mnie fizyk i powiedział: „Słuchaj dziecko, pięknie śpiewasz, jesteś ładna i nie musisz wypychać piersi watą”. Kiedy dostałam się na architekturę, nadal nie chciałam śpiewać, ale działacze ZMS-u się uparli, żebym pojechała do Krakowa na studencki festiwal piosenki. Odmawiałam. A oni straszyli mnie aspołeczną postawą i grozili: „Ty wiesz, że z tej uczelni wylatuje się za brak talentu, a talent to względna rzecz”. Wystraszyłam się i w 1965 roku pojechałam na festiwal. Zauważyła mnie Warszawa i tak wylądowałam w Opolu. W 1967 zaśpiewałam piosenkę „Zapomniałam” i z dnia na dzień stałam się osobą publiczną.

• Jak na autobiografię gwiazdy piosenki w książce nie ma zbyt wielu romansów. Fizyk, Lazarow, Krajewski.
– Fizyk to dziewczęcy wybryk emocjonalny. A z Lazarowem, znakomitym rumuńskim reżyserem, miałam wziąć ślub i uciec do Hiszpanii. To była wielka miłość, którą rozdzielił totalitaryzm. Z Sewerynem też nie romansowałam. Długo ze sobą chodziliśmy. Poważny związek. Kiedy zaproponował mi małżeństwo, zrozumiałam, że wciąż kocham Lazarowa.

• Są opinie, że kreuje się Pani na antykomunistkę, podczas gdy występowała Pani w całej socjalistycznej Europie.
– Na nikogo się nie kreuję. W książce jest sama prawda. Dziś każde dziecko wie, że w Polsce prawda jest skandalem, a skandal obyczajem. Chciałam obnażyć mechanizmy totalitaryzmu, które swymi mackami oplatały nawet tak niewinny zawód, jak piosenkowanie. Byłam gwiazdą tamtych czasów, ale nigdy nie gwiazdą PRL-u. I złoszczę się, że taka etykietka przylgnęła jedynie do piosenkarzy. Kto by się odważył powiedzieć, że Wajda czy Zanussi byli reżyserami PRL-u? Czy Holoubek, Staś Dygat, Konwicki byli gwiazdami peerelowskiej kultury?
Moja książka to protest przeciwko tej etykiecie i sprzeciw wobec wizerunku słodkiej, peerelowskiej lalki, której życie było usłane różami. Tak nie było. Do dziś trzymam różne dokumenty. Na przykład rozliczenie pocztówek muzycznych, z których zysk szedł na literaturę propagandową. Za te pieniądze można by kupić 28 domków jednorodzinnych, a ja otrzymałam 12 dolarów. To są fakty.

• Niektórzy Pani wielbiciele będą nimi zdumieni, inni i tak nie uwierzą.
– Trudno. Istnieje grupa byłych aparatczyków, święcie przekonanych, że dawny system był doskonały. A inni? Czy można im się dziwić? Przecież PRL nie został nazwany po imieniu, jako zbrodniczy system totalitarny. A moja skromna opowieść o tamtych czasach obala wiele mitów o świecie rozrywki, nie tylko o wielkich pieniądzach. Polecam tytułowy rozdział – opisuję w nim traumatyczne do dziś wspomnienie o molestowaniu seksualnym przez jednego z wszechwładców telewizji.

• Gdzie są dziś hodowcy lalek?
– Po premierze książki, w maju, odpowiadałam: „Wystarczy otworzyć gazety, tam ich znajdziecie”. Teraz, po wyborach, może się to zmieni.

• Lejtmotywem książki są Pani spotkania ze Stanisławem Dygatem.
– Książka jest o czymś innym. Ale wspominam w niej legendarne, niewielkie mieszkanie Kaliny Jędrusik i Dygata, gdzie siedziało się na podłodze i z ciekawymi ludźmi gadało o ważnych sprawach. Kulisy estrady, rozmowy o rzęsach i falbankach, które dla mnie były tylko narzędziami pracy. Dom Dygatów uważam za ważny przystanek mojego rozwoju intelektualnego, osobowości…

• Jak reagują na to, co Pani napisała, dawni koledzy ze sceny? Nie mają żalu?
– Nie mam pojęcia. Od szesnastu lat projektuję wnętrza. Nie kontaktuję się już z tą branżą. Gdy w latach 90. pisałam felietony o kondycji polskiej piosenki, najpierw było zdumienie i oburzenie, a potem telefony z aprobatą od Cześka Niemena czy Irki Santor. Kiedy wydałam „Hodowców lalek”, zaproszono mnie do „Wideoteki dorosłego człowieka”. Do studia zadzwoniła Maryla Rodowicz. Po programie przesłałam jej moją książkę. Potem dzwoniła kilka razy. Ale rozmawiała tylko o kilogramach w biodrach.

• Prześladuje Panią pytanie o rywalizację z Marylą Rodowicz?
– Jeśli coś może człowieka prześladować, to chyba poważniejsze sprawy. Na przykład, dokąd zmierza ten rozwydrzony świat!? Nie tak dawno jakaś dziennikarka spytała nawet, czy moje odejście z estrady spowodowała rywalizacja z Marylą. Decyzja powrotu do architektury nie miała nic wspólnego z żadnym z artystów estrady.

• Nie myślała Pani o powrocie na scenę?
– Nigdy. Jestem konsekwentna. A na pytanie, dlaczego przestałam śpiewać, odpowiadam w książce. Opisuję wiele epizodów, które sprawiły, że zniechęciłam się do uprawiania tego zawodu. W końcu straciłam serce do piosenkowania. Wizerunek gwiazdy tamtego systemu przez długie lata uwierał mnie jak kamyk w trampku. Dziś jestem architektem i ten status społeczny bardziej mi odpowiada.

• Nawet prywatnie Pani nie śpiewa?
– Nie. Nie słucham nawet własnych płyt. Może jestem dziwolągiem, ale uznałam, że w 1989 roku zakończył się ten etap mego życia. Miły, jeśli chodzi o publiczność. Do dziś ludzie mówią mi, że moje piosenki były im potrzebne. Jeśli tak, warto było śpiewać. Co innego techniczna strona tamtego zawodu. Dla mnie była uciążliwa. Może dlatego, że jestem domatorką, samotniczką i jak Diogenes mogłabym żyć w beczce, byleby mi „Cezar słońca nie przesłaniał”.

• 2000 recitali z jednej strony, 60 projektów z drugiej. Porównuje Pani czasem dwie części Pani życia?
– Stara zasada mówi, że nie porównuje się rzeczy nieporównywalnych. Inny odbiorca, inna działalność. Wiem tylko, że dziś moja praca jest tak samo intensywna, jak kiedyś, na estradzie. A najwspanialej było, gdy projektowałam wnętrze Europejskiego Uniwersytetu Viadrina w Słubicach. 23 tysiące metrów kwadratowych. To wielka sprawa. Nie codziennie buduje się uniwersytety.

• Co zaprojektowałaby Pani chętniej – wielki bank czy Muzeum Wolności?
– Mój Boże, to pytanie retoryczne! Banków jest wiele, muzeów o zdobywaniu wolności za mało. A jeśli komuś, tak jak mnie, marzy się normalna, nowoczesna Polska, to nie sposób jej budować na niepamięci o naszym, nie tak dawnym zniewoleniu.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto