Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Igrzyska Paraolimpijskie. Bartłomiej Mróz mimo braku ręki, nie odczuwa w swoim życiu wielu ograniczeń

Paweł Sładek
https://paralympic.org.pl/
Prekursor parabadmintona w Polsce - Bartłomiej Mróz, reprezentant klubu Beninca UKS Feniks Kędzierzyn-Koźle, jest wielokrotnym medalistą mistrzostw Europy, a także dwukrotnym brązowym medalistą mistrzostw świata. Obecnie przygotowuje się do igrzysk paraolimpijskich w Tokio, gdzie będzie miał zaszczyt być chorążym na ceremonii zamknięcia.

W jednym z wcześniejszych wywiadów wspominał pan, że przygotowania do igrzysk były jednym z najtrudniejszych sportowych momentów w karierze. Mógłby pan nieco więcej o tym powiedzieć?
Cały rok olimpijski, a w zasadzie dwa lata przez pandemię, w których odbywały się turnieje były jednym z najcięższych okresów w karierze pod wieloma wzglądami. Klasyfikacje obejmowały 13 turniejów. Był to wyścig z czasem, doskwierały mi różne dolegliwości, kontuzje i tak naprawdę nie było czasu na odpoczynek, regenerację, bo przeciwnicy też nie spali. Zdarzało mi się wyjeżdżać na turniej samotnie i rywalizować przeciwko zawodnikom, którzy mieli na korcie trenera, a poza nim sztab, fizjoterapeutę. Poza tym przepisy kwalifikacji okazały się niezbyt przychylne z racji małej liczby dopuszczonych zawodników, co zresztą widać na listach kwalifikacyjnych. W mojej kategorii startuje tylko ośmiu zawodników.

Cały rok jeżdżenia po najodleglejszych miejscach świata oznacza brak czasu na przyjazd do domu. Jakie poczucie panu towarzyszyło?
Na pewno poczułem się jak prawdziwy sportowiec, o których często się mówi w mediach, spędzający znaczną część czasu spędza poza domem. W 2019 roku było bodajże 10 turniejów i bardzo często wyjeżdżałem, dlatego tym bardziej jestem wdzięczny mojej rodzinie, która była wyrozumiała dla mojej kariery, a w szczególności mojej żonie, choć wtedy to była jeszcze moja dziewczyną (śmiech). To ona musiała znosić wszystkie wyjazdy, jakieś moje humorki, rzeczy związane z treningami. Jakkolwiek by nie było, zawsze miałem w niej wielkie wsparcie, kibicuje mi w każdym momencie. A czy tęskniłem? Bardzo lubię mieć rutynę, szczegółowy plan każdego dnia, domknięte wszystko od A do Z, ale wiadomo, że sport, rywalizacja często są nieprzewidywalne, a igrzyska były koniem napędowym, który pchał mnie do działania. Niejednokrotnie byłem przemęczony w podróży, ale trzeba robić swoje. W roku olimpijskim wyjeżdżałem na około 100 dni, a bywały wyjazdy, w których nie było mnie w domu około 20 dni z rzędu.

Jakie są najlepsze wspomnienia związane z tymi wyjazdami?
Niesamowicie dobrze wspominam turniej w Irlandii, gdzie co jakiś czas w hali gasło światło. Był to czas, w którym doskwierało mi kilka dolegliwości, m.in. związanych ze stawem skokowym, ale turniej to turniej, trzeba jechać. Miałem bardzo trudną grupę, w której walczyłem z zawodnikiem z Malezji, Indonezji i Korei. Wygrałem z każdym z nich. Później czekała mnie faza pucharowa, gdzie grałem z moim przyjacielem, reprezentantem Singapuru, z którym zawsze miałem bardzo zacięte mecze. Wtedy też tak było i wygrałem. W półfinale trafiłem na mojego odwiecznego rywala z Malezji, wielokrotnego mistrza świata sprzed lat. Aktualnie jest wicemistrzem, choć wcześniej był niepokonany przez 10 lat. W pierwszym secie przegrałem, w drugim wygrywałem i przy stanie 17:14 zgasło światło nad kortem, wyłączyły się kamery. Na szczęście po jakimś czasie usterki zostały naprawione, dokończyliśmy seta, którego finalnie wygrałem. W trzecim przegrywałem 1:4 i ponownie zgasło światło. Mówię sobie „kurde.. życiowy mecz, nigdy mu nawet seta nie urwałem a teraz mam szanse wygrać całe spotkanie”. Sędzina dała nam wybór. Mogliśmy zmieniać kort na drewniany (my graliśmy na macie) lub zaczekać aż wszystkie usterki zostaną naprawione. Zaczekaliśmy. Do meczu wróciliśmy po godzinie, gdzie przeciwnik od razu zaczął bardzo intensywnie. Pamiętam, że wygrywałem wtedy 20:15, a set zakończył się moim zwycięstwem 21:19. Nie wierzyłem, że go pokonałem, zresztą większość osób była w szoku i wszyscy mi gratulowali. W finale spotkałem aktualnego lidera rankingu olimpijskiego z Indonezji. Znowu zaskoczyłem, bo pierwszy set wygrałem 21:14. Niestety w drugim i trzecim secie przegrałem, zabrakło sił i noga nie dała rady. Po prostu nie wyrobiłem kondycyjnie, bo wszystkie wcześniejsze mecze bardzo mnie zmęczyły, ale i tak to był niesamowicie udany turniej, wygrałem z prawie wszystkimi zawodnikami światowej klasy.

Okres przygotowań był cięższy pod kątem fizycznym czy psychicznym?
Było ciężko w jednym i drugim aspekcie. W pewnych momentach kwalifikacji, dokładniej w lutym 2020 roku zanim pandemia zaczęła się na dobre, doskwierały mi problemy z barkiem i tak naprawdę trudno mi było podnieść rękę, a przecież musiałem nią grać. W tym kontekście pandemia okazała się łaskawa, bo po prostu miałem czas na to, żeby mój bark się zregenerował. A jeśli chodzi o sam okres kwalifikacji, to z początku moja forma nie była na tyle dobra, żeby rywalizować z pozostałymi zawodnikami i dochodzić do finałów, które były znaczące, jeśli chodzi o punkty. Nie potrafiłem się wstrzelić w mój rytm gry, przez co początek był dla mnie trudny i stresujący. Wiedziałem, że będę musiał odrobić te punkty w kolejnych turniejach, dlatego zaliczyłem każde z 13 zawodów rozgrywanych na całym świecie. Na pewno zawody w Peru i Brazylii dały mi troszkę więcej spokoju przez dojście do półfinałów. Dostałem wtedy sporo punktów i pewną lokatę w rankingu olimpijskim. Hiszpania była „kropką na i”, która dała mi pewny bilet do Tokio. Poza tym ekipy z innych krajów się rozrastały, dochodził nowy trener, fizjoterapeuta lub osoba od organizacji, przez co ich poziom gry się podnosił. U mnie niestety było tak, że sam musiałem załatwiać wiele rzeczy. Dotyczy to różnego rodzaju formalności za trenera, chodzenia na zebrania, co skutkowało brakiem czasu na trening. Na nieliczne turnieje miałem szanse jechać z trenerem i fizjoterapeutą.

W swoim dorobku ma pan już wiele tytułów, jest pan bardzo doświadczonym graczem. Z czego w takim razie wynikała powstała presja?
Jestem osobą, która zawsze lubi wygrywać. Rywalizację mam we krwi i od zawsze niezależnie od tego co robię, chcę zwyciężać. Przed 2017 bez problemów dochodziłem do finałów turniejów międzynarodowych. Nie było tak wielu zawodników reprezentujących czołowy, światowy poziom. Odkąd w 2017 roku zostało ogłoszone, że na igrzyskach paraolimpijskich pojawi się badminton, to w innych krajach zaczęło się pojawiać coraz to więcej nowych zawodników, w szczególności Azjatów. Bardzo duży rozwój dyscypliny nastąpił w ciągu dwóch lat, gdy rozpoczęły się kwalifikacje do igrzysk. Zdarzało się, że w ćwierćfinale pojawiała się ósemka najlepszych na świecie, przez co rywalizacja była bardzo wyrównana, a zawodnicy byli minimalnie lepsi od siebie. Walka była nieprzewidywalna i wyrównana. Dodatkowo z racji tego, że są to pierwsze igrzyska, na których będzie występować parabadminton, każdy chciał zaprezentować się z jak najlepszej strony. Duże nakłady finansowe, czasowe, organizacyjne powodowały, że sztaby się powiększały. Topowoduje presję, tym bardziej, że chodziło o chęć wyróżnienia w takim wąskim gronie ośmiu zawodników.

Na igrzyskach będzie pan chorążym. Jak do tego doszło?
Przede wszystkim ja będę na ceremonii zamknięcia. Podczas otwarcia chorążymi będą Maciej Lepiato i Joanna Mednak. Polski komitet paraolimpijski zapytał się mnie po prostu czy nie chciałbym nim zostać, na co ja się od razu zgodziłem. To jest zaszczyt być pierwszy raz na igrzyskach, reprezentując debiutującą dyscyplinę i jeszcze móc być chorążym. Dopiero później ktoś mnie zaczepił mówiąc o klątwach, w co ja oczywiście nie uwierzyłem (śmiech). Z czasem się dowiedziałem, że w przypadku polskiej reprezentacji paraolimpijskiej taka klątwa nigdy się nie sprawdziła, więc tym bardziej jestem spokojny. Zgaduję, że nie będę nic pamiętać z tamtej chwili, ale na pewno będę dumnie kroczyć z naszą flagą. Coś niesamowitego!

Czuje się pan faworytem igrzysk?
Trudno powiedzieć, chcę zagrać jak najlepiej. Będzie rywalizować ze sobą ośmiu najlepszych zawodników na świecie. Każdy z nich to prawdziwi wojownicy. Na pewno będzie walka do ostatniej lotki. Ja będę chciał zagrać jak najlepiej i być z siebie zadowolonym, by po igrzyskach usiąść i być pewnym , że zrobiłem wszystko co było w mojej mocy by wygrać, a wam dostarczyć jak najwięcej emocji. Zobaczymy, co uda się zwojować.

Prezes polskiego komitetu olimpijskiego powiedział, że 39 medali przywiezionych z Rio jest liczbą, którą spokojnie można utrzymać również w tym roku. Jak to się ma do twoich słów: „Gram i osiągam cele w życiu przede wszystkim dla siebie, a nie dla innych ludzi”?
Pamiętam te słowa pana prezesa, który mocno wierzy w naszą drużynę. Staram się skupić na moim zadaniu które mam do wykonania. Poza tym od dłuższego czasu pracuję z psychologiem, z którym w razie potrzeby mogę wszystko omówić. Jestem doświadczonym zawodnikiem, wprawdzie igrzyska to podobno totalnie inny świat, ale będę dawał z siebie maksimum. Chcę skupiać się na grze, odchodząc od wszelkich wypowiedzi czy artykułów, które mogą po prostu rozpraszać. Wyłączam się, jestem mniej aktywny w social mediach i skupiam się na igrzyskach. Spokój pozwala mi obronić się przed presją.

Po siedmiu latach od rozpoczęcia swojej przygody z badmintonem został pan powołany do reprezentacji Polski i jeszcze w tym samym roku (2012 – przyp red.) zdobył srebro mistrzostw Europy. Jak to jest w ogóle możliwe?
Całe swoje życie poświęciłem badmintonowi, poza zawodowym graniem zajmuję się też przecież trenowaniem i mam własną fundację. Pasja do tego sportu i dyscyplina spowodowały, że trenowałem od poniedziałku do niedzieli włącznie, więc tych siedem lat było naprawdę mocno przepracowane. Poza tym spotkałem też bardzo dobrych ludzi, jak trenerów, ludzi od organizacji. Tamte mistrzostwa Europy to był mocny start. Wydaje mi się że tak jest, bo jestem osobą bardzo pracowitą. Trenerzy często mi powtarzali, że bardziej niż zachęcać do treningów trzeba mnie hamować, czy też stopować. Byłem zawodnikiem bardzo zdeterminowanym i to zadecydowało o tym, że jestem tu gdzie jestem.

Czy wspomniany rok był dla pana przełomowym w kontekście całego życia?
Zdecydowanie. Byłem wtedy w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Głubczycach, ale nie nosiłem nawet miana mistrza Polski, a w tego typu turniejach kończyłem rywalizację nie awansując nawet do ćwierćfinałów. Byłem takim zwykłym, szarym badmintonistą, który lubił grać, był zdeterminowany, jednak umiejętności nie pozwalały zajść daleko. Cały czas trenowałem, jednak w „pełnosprawnym badmintonie” nie byłem topowym graczem. Gdy otworzyły mi się drogi w parabadmintonie, to wiara zdecydowanie poszybowała w górę, wzrosła moja pewność siebie i wiedziałem, że zdecydowanie chcę iść w tym kierunku. Pamiętam, kiedy powiedziałem sobie, że wchodzę w to albo na 100 procent albo wcale. No i wszedłem. Poza tym, w 2012 roku było też dużo sprzyjających czynników, które pozwoliły mi się piąć w górę. W międzyczasie przyjąłem zaproszenie od Parlamentarny Zespół ds. Promocji Badmintona do Sejmu oraz od Marka Krajewskiego (prezesa zarządu Polskiego Związku Badmintona – red.) gdzie dostałem propozycję rozpoczęcia studiów w Warszawie, trenowania w specjalnych ośrodkach, także oprócz pracy szczęście też jak najbardziej było istotne.

Co było głównym czynnikiem, który pchał pana do przodu?
Wsparcie najbliższych miałem od zawsze, podobnie jak wytyczanie sobie celów. Pamiętam jak byłem młody i zbliżał się czas wyboru technikum. Wtedy, niedaleko mnie znajdowało się technikum informatyczne, a to kierunek, który od zawsze mnie interesował. Dodatkowo szkoła była bardzo blisko, co zdecydowanie było dużym atutem, bo zwyczajnie rano mogłem dłużej poleżeć w łóżku i nie trzeba było tak wcześnie wstawać. Wiedziałem, że jeśli tam pójdę, to mój rozwój w sporcie zostanie spowolniony. Po rozmowie z trenerem musiałem zdecydować, czy chcę grać w badmintona czy nie. Miałem wybór. Technikum informatyczne i koniec z badmintonem lub Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Głubczycach. Przez dwa dni leżałem w łóżku i nie wiedziałem co zrobić. Rodzice okazali duże wsparcie mówiąc, że zawsze będą pomagać niezależnie od mojego wyboru. To miało dla mnie bardzo duże znaczenie. Był to rok 2009 lub 2010.

Jak sobie pan radził po wyprowadzce od rodziców?
To było trudne, chociaż byłem już w pewnym stopniu samodzielny. Fakt, że mając 15 lat i mieszkając tak daleko od domu jest to problematyczne, jednak jakoś sobie poradziłem. Byłem sam, wcześniej zawsze był ze mną jakiś kolega, ale teraz tak się nie złożyło. Wszystkich poznawałem od zera, sam sobie przecierałem drogi. Po ukończeniu szkoły w Głubczycach i przeprowadzce do Warszawy w wieku 19 lat, w moim życiu rozpoczął się zupełnie nowy rozdział. Rzadko kiedy wcześniej jeździłem tramwajami, nie wspominając już o metrze. Dla mnie to był kolejny kosmos. Była sytuacja, kiedy postanowiłem przejść się z Dworca Zachodniego do AWF-u. Na mapie był to bardzo mały kawałek, więc czemu nie. Finalnie dojście tam zajęło mi 4,5 godziny. Powiedziałem sobie że do metra nie wsiądę, bo nie wiadomo, gdzie mnie wywiezie. Postanowiłem kupić mapę z myślą, że pozwiedzam przy okazji pół Warszawy, jednak nie zwiedziłem nic tylko ledwo co wróciłem na pociąg.

Generalnie życie w Warszawie było dosyć ciekawe. W sumie mieszkałem w sześciu różnych miejscach na przestrzeni czterech lat. Wynikało to m.in. z tego, że miałem okazję mieszkać z kolegą, a nie z osobami nieznajomymi. Zdarzyła się sytuacja, gdy miał być zrobiony nowy ośrodek do grania w badmintona, w związku z czym się przeprowadziłem. Chwilę przed okazało się, że jednak nie powstanie, ale umowa wiązała nas z mieszkaniem. Czekała mnie kolejna przeprowadzka.

Czy przez okres mieszkania samotnie pana niepełnosprawność powodowała spore trudności?
Przede wszystkim od zawsze byłem człowiekiem, który nie lubi pomocy i wszystko woli robić sam. Nawet wolę zrobić coś za kogoś niż żeby on mi pomógł. Od dziecka szukałem rozwiązań problemów i jakoś sobie radziłem. Nie widzę żadnej różnicy pomiędzy sobą a osobą pełnosprawną i bez znaczenia jest to, czy chodzi o zrobienie obiadu, czy np. przesunięcie szafy. Sam sobie serwisuję rakiety, co niby wymaga dwóch rąk, ale ja radzę sobie jedną. Jest jedna rzecz w życiu, której nigdy nie potrafiłem zrobić. To płynięcie łódką z dwoma wiosłami. Gdy wsiadłem do niej i chciałem spróbować okazało się, że po wypłynięciu musiałem z niej wyskoczyć i odholować ją z powrotem do brzegu. Poza tym radzę sobie ze wszystkim bez zastanowienia.

Jak w takim razie wygląda prowadzenie samochodu?
Jeżdżę automatem, takim samochodem zdawałem na prawo jazdy i taki mam do teraz. Zdałem za pierwszym razem teorię i praktykę. Sam fakt kierowania jest bardzo przyjemny, wprawdzie czasami mam dość jeżdżenia, bo odczuwam zmęczenie. Są tygodnie w których zdarza mi się przejechać prawie 500 km. Czasami, gdy tego wymaga sytuacja, staram się wspomóc prawym łokciem podczas kierowania.

Jest pan trenerem, założycielem fundacji, ambasadorem sportu w Polsce, tutorem w Shuffle Time. Czy cała ta działalność wynika z chęci oddania pomocy z racji tego, że za młodu sam jej pan otrzymał bardzo dużo?
Sam dostałem w życiu szansę. Dzięki kontaktom, osiągnięciom mam różne możliwości, żeby po prostu pomagać. Nawet jeśli ktoś nie chce grać zawodowo w parabadmintona, może zacząć ćwiczyć dla samego zdrowia. Chcę, żeby ludzie niepełnosprawni zaznali aktywności, nie siedzieli w domach. Bycie trenerem to dla mnie przyjemność. Wydaje mi się, że po 17 latach doświadczenia jestem w stanie przekazać dużo wartościowych treści, przez co poza tym, że wspomogę ich rozwój, to mam nadzieję, że zarażę ich pasją do sportu. Zarówno osoby pełno-, jak i niepełnosprawne.

Czy to panu nie przeszkadza w karierze?
Nie. Robię to wtedy, kiedy mam czas. Poza tym mam nadzieję, że w przyszłości będę trenerem. Jest to początek na przyszłość, jednak to gra na korcie jest dla mnie priorytetem.

Słyszałem frazę, że ludzie niepełnosprawni poprzez problemy, z którymi muszą się zmagać żyją na 200 procent w przeciwieństwie do osób pełnosprawnych. Czy zgodzi się pan, że tak jest?
Nie wiem jak z innymi, natomiast jeśli chodzi o mnie, to ja doceniam każdą, nawet najmniejszą rzecz. Bardzo często szczęście bierze się z codziennych uczynków, gestów. Czasami ludzie nie doceniają tego jak wiele mają. Wydaje im się, że mają często trudno w życiu. Dla osoby niepełnosprawnej takiej osoby to nic w porównaniu z jej problemami zdrowotnymi. Osoby niepełnosprawne uczą się akceptacji siebie, rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć. Przez to często żyją dużo lepiej, bo zwyczajnie mogą się skupiać na totalnie innych rzeczach. Poza tym niepełnosprawność uczy pewnej determinacji.

Co chciałby pan przekazać wszystkim dzieciom, które rodzą się niepełnosprawne, którym brakuje akceptacji siebie?
Na pewno brakuje im poczucia własnej wartości. Wiem, bo sam byłem dzieckiem i znam to od podszewki. W ogóle nie miało się pewności siebie. W mojej fundacji mówimy: „zaserwuj niepełnosprawności badmintona”. Tak naprawdę wydaje mi się, że to rodzice nie powinni nadmiernie opiekować się dziećmi i dawać im szansę konfrontacji. To pomoże im w zyskaniu pewności siebie i budowaniu własnej samodzielności. Nie można mówić takim dzieciom: „nie idź tam, bo się będą śmiali”, ponieważ właśnie trzeba tam iść i nie uciekać od rzeczywistości. Niekoniecznie musi być tak negatywnie jak rodzicom się wydaje.

Jak do tego wszystkiego doszło?
Przede wszystkim plan działania i organizacja każdego dnia. Każdego dnia wszystko jest wyliczone czasowo. Poza tym posiadanie rodziny daje duże wsparcie, motywację i bardzo ważne jest to, żeby znaleźć w tym balans by nie zwariować (śmiech). Żona też pomaga utrzymać ten balans. Nigdy nie była sportowcem, ale potrafi zaakceptować mój tryb życia i jestem jej za to niezmiernie wdzięczny. Jest moim największym kibicem. Nie ćwiczy jak sportowiec, ale dopinguje jak najwierniejszy kibic.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Igrzyska Paraolimpijskie. Bartłomiej Mróz mimo braku ręki, nie odczuwa w swoim życiu wielu ograniczeń - Sportowy24

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto